piątek, 20 listopada 2015

Rozdział I


   Siedemnastoletni Cody Blank dnia piętnastego września, tego roku przyczynił się do śmierci pięciu osób. Dokonał tego wykroczenia o godzinie pierwszej w nocy. Świadkowie potwierdzają przebieg zdarzeń. Nastolatka nie dało się powstrzymać, gdyż jak to twierdzą "Miał on furię w oczach"...
Dwa lata później...
Siedzę tu od dwóch lat... Dwa bite lata za to czego nie pamiętam. Wstajesz jest ciemno idziesz spać też jest ciemno. Każdy dzień jest monotonny i taki sam.
Moja cela jest szeroka na dwa metry a długa na trzy, sedes i umywalka po lewej a łóżko po prawej. W drzwiach jest tylko mała luka przez którą sprawdzają czy jesteś w swoich koszarach.
Każdego ranka słyszę jak moi sąsiedzi srają lub jak któryś w nocy robi sobie dobrze. Boże... Już tracę nadzieje, że kiedyś wyjdę z więzienia.
Pobudkę mamy o szóstej rano, idziemy na spacernik na jakąś godzinę. Potem śniadanie na dyżurach, czyli połowa nakłada obiad a inni czekają z wywalonym jęzorem, na jedzenie. Czasem zdarzy się, że ktoś dostanie w twarz, ale to rzadko. W końcu w południe dostajemy czas na siłowni. Na razie tylko ona trzyma mnie przy zdrowych zmysłach. Dzisiejszego dnia ćwiczyłem na drągu, gdy nagle przyszedł po mnie ochroniarz.
- Blank jesteś proszony na dywanik.- powiedział i zniknął za drzwiami.
- No młody co zrobiłeś?- powiedział Kevin podnosząc ciężary.
Założyłem kombinezon i wyszedłem z siłowni. Odkąd tu siedzę zamknąłem się w sobie, mam wrażenie że nie jestem już taki jak kiedyś. Dawniej odpowiedziałbym mu coś, ale od jakiegoś miesiąca nie wzywano mnie na dywan, więc zobaczymy co z tego wyniknie.
Przed wejściem zakuto mnie w kajdanki i przypięto do stołu. Czekałem jakieś pół godziny, aż w końcu przyszedł szanowny pan Aleksander.
- Miło cię widzieć aniele.- powiedział. Zawsze tak mówił, do każdego jak miał dla niego coś ważnego.
- Witam Aleksandrze. Czym zasłużyłem na ten zaszczyt?
- Bo ktoś się ostatnio o ciebie wypytywał. - zdziwił mnie tymi słowami.
- Kto niby?- zapytałem, a on odpalił papierosa i zapytał się czy chcę. Odmówiłem.
- Wy młodzi jesteście jacyś dziwni...
- Możemy przejść do rzeczy zamiast pierdolić o głupotach?
- Spokojnie bez przekleństw. Jutro zrobimy opis i badania psychologiczne.- rzekł. Zrobił coś co mnie zdziwiło odkuł mnie i zaprosił do swojego gabinetu.
Pomieszczenie było utrzymane w starym stylu, wiecie skórzane fotele i ciemne przytłaczające kolory. Mężczyzna gestem dłoni pokazał mi gdzie mam usiąść i usadowił się na przeciw mnie.
- Powiedz mi... Cody? Jeśli dobrze pamiętam.
- Zgadza się.
- Ile lat dostałeś?
- 25 lat...
- Taka łagodna kara za okrutne zabicie pięciu osób? Sąd musiał być dla ciebie łaskawy.
- Nie pamiętam nic z rozprawy byłem za bardzo oszołomiony.
- Tak pamiętam, ten fakt. Powiedz mi czy chciałbyś wyjść z więzienia, wrócić do rodziny?
- Nawet pan nie wie jak bardzo...
- To w takim razie zapraszam cię jutro rano na badania i opisówkę. Do widzenia. Wyjdź.
Nie wiedząc co powiedzieć po prostu wyszedłem z pokoju i zostałem zaprowadzony do swojej celi.
Nie wiedziałem, że dzień potrafi tak szybko minąć.

                                                                              ***
*Głośne pukanie*
Blank wstawaj i na badania, idziesz bez śniadania, masz dwie minuty. Zerwałem się z łóżka jak poparzony i w mgnieniu oka ubrałem się i wyszedłem na korytarz.
Szedłem szarym korytarzem, w którym lampy dawały tyle światła co nic. Czułem jak pozostali więźniowie patrzą na mnie przez dziurę w drzwiach, o i jeszcze te poranne zapachy. Przytłaczało mnie to wszystko, w końcu znalazłem się przed dużymi brązowymi drzwiami. Wprowadzono mnie do środka.
W gabinecie lekarskim siedziała zgrabna, młoda blondynka w białym kitlu.
- Dzień dobry, zapraszam tutaj na fotel panie...
-Cody, Cody Blank.
- No dobrze, Cody. Co wolisz najpierw zwykłe badania czy robimy opis?
- Opis.
- No dobrze w takim razie...
- Ile masz lat?- zapytałem, zdziwiła się trochę.
- Że co przepraszam...
- Wybacz, odkąd tu jestem nie miałem kontaktu z dziewczyną, więc...- szybko zamrugała oczami i spojrzała w kartę.
- Dobre rozumiem. W takim razie powiedz czy mam się ciebie bać?
- Nie spokojnie ja... Ja nie jestem niebezpieczny.
- To w takim razie poproszę cię, żebyś zdjął koszulkę.- powiedziała. Wstając zdjąłem koszulkę a ona sięgnęła po miarkę i popchnęła mnie pod ścianę. Nie powiem było to nawet pociągające.
- No to zaczynamy. Masz 180 cm wzrostu i masz dobrze rozbudowaną klatkę piersiową. Rozmiar buta 45. Dobra mamy wymiary teraz zaczynamy wygląd.- podała mi koszulkę i usiadła na krześle.
- Czarne włosy, szare oczy, kwadratowa twarz, cienkie usta i wąskie oczy. - odłożyła długopis i spojrzała się na mnie.
- Mam 25 lat i zanim spytasz pracuję tu bo lubię wyzwania. No, a teraz masz i sikaj do kubeczka.- wziąłem do niej pojemniczek i się odwróciłem.
- Nie przeszkadza ci, że...No...
- Nie spokojnie to potrzebne do badań.
- Po co te badania?
- Nie wiem, dostałam zlecenie to je wykonuje.
Siedziałem w gabinecie jeszcze jakieś piętnaście minut, patrząc się na lekarkę. Co ją skłoniło do pracy w więzieniu? Młoda i głupia tyle mogę o niej powiedzieć.
- No na dzisiaj to wszystko możesz iść do siebie.- powiedziała i otworzyła mi drzwi.
    Gość z krzaczastymi brwiami już na mnie czekał.






niedziela, 15 listopada 2015

Prolog

  Chwila... Co się ze mną dzieje? Gdzie ja jestem? Kim są ci ludzie? Ja, ja nic nie pamiętam...
Cody Blank jesteś zatrzymany... Otwieram usta, czuję piach. Otwieram oczy widzę czerwone i niebieskie światła.
Wstań z rękoma założonymi za głowę... Sprawdzam wszystkie kończyny-ruszają się. Zaczynam bardzo powoli wstawać. Wszelką broń rzuć na ziemię... Nogi mam jak z waty, zmuszam się do krzyku.
- Co się tu dzieję?!- po moim pytaniu dwóch policjantów chwyciło mnie za ramiona.
- Zostajesz zatrzymany pod zarzutem morderstwa pięciu osób z wielkim okrucieństwem.- powiedział policjant zakuwając mnie w kajdanki.
- Co jakich morderstw? Jakich ludzi?- pytałem nerwowo, ale oni tylko pchali mnie w stronę furgonetki.
- Co tu się dzieje!!- krzyknąłem i nastała ciemność.


                                                               Pięć godzin wcześniej...  
  Blask księżyca oświetlał dom Kathrine. Wszyscy się bawili jedni pijani drudzy mniej, wziąłem łyka piwa i rozkoszowałem się chłodem, które zostawiał za sobą.

  Wszedłem w tłum spoconych ciał obijających się o siebie. Kath była znana z dobrych imprez, ale jestem u niej po raz pierwszy i nie orientuje się zbytnio. Jakaś dziewczyna chwyciła mnie za krocze i puściła po sekundzie, spojrzałem na nią- Katharine.
- Cody Blank, ładnie to nie tańczyć na imprezie własnej dziewczyny?- mówiła ledwo trzymając się na nogach.
- Nie jestem zbyt dobry w tańcu, tak samo jak nie jestem z tobą w związku.- i poszedłem w stronę domu.
Nie wiem czemu dałem się tu zaciągnąć. Byłbym szczęśliwy siedząc w domu i grając w CS'a z bratem, ale istnieje taka osoba jak Max. Max to mój przyjaciel, ikona szkolnego footballu i obiekt westchnień wszystkich dziewczyn w szkole. Blond góra mięcha i tyle. Sam nie wiem dlaczego się z nim przyjaźnie.
- Ej, Cody!- zawołał ktoś zza moich pleców. - A gdzie ty tak pędzisz chłopie?
Teraz zobaczyłem kto to. Eddie. Moja przyjaciółka. Znam ją od dziecka. Wychowaliśmy się razem. Dawno jej nie widziałem... No może od jakiś 2 lat dokładnie, wyjechała do Ohio kiedy miałem piętnaście lat. Zmieniła się. Nagle ktoś złapał mnie za ramię-Max.
- Facet, ty już wychodzisz?!- przekrzyczał muzykę.
- Właśnie szedłem się dotlenić- odpowiedziałem wyjmując paczkę Chesterfield-ów z kieszeni.
- Wiesz co lubię stary- i wyszliśmy przed dom.
Odpaliliśmy szlugi i zaczęliśmy rozmowę.
- Widziałeś? Eddie przyjechała.- zaczął Max.
- Widziałem ją, ale nie byłem pewny czy to na pewno ona.
- Proszę cię, jaka z niej laska... Chłopie...
- Nie widziałem.
- Oj, żałuj! O wilku mowa...- kiwnął głową bym się odwrócił.
Szła do nas szczupła, ciemna blondynka o okrągłej twarzy.
- Hej Code, Max zostawisz nas samych?- powiedziała śpiewnym głosem.
- No nie wiem, ślicznotko musisz mnie jakoś przekonać- powiedział mięśniak, wywołując uśmieszek na twarzy Eddie.
Podeszła do niego bliżej i spojrzała mu prosto w twarz. Była od niego o głowę niższa.
- Kathrine się o ciebie wypytuje.- po tych słowach X (bo tak na niego mówiono) zniknął zza rogiem. Eddie i ja wybuchliśmy śmiechem.
- Haha, to zawsze na niego działa.- powiedziałem.
- Nie zmienił się ani trochę.- powiedziała, wziąłem ostatniego bucha, rzuciłem peta na ziemie.
- Ale ty za to się zmieniłaś.
- Dorosłam.
- Przynajmniej nie nosisz już kolorowych ubrań i rudych kucyków- uśmiechnęła się i dała mi kuskańca w ramię.
- A ty nie masz już grzywki na pół ryja i koszulki do kolan.- powiedziała i oboje wybuchliśmy śmiechem.
Boże, jak ja za nią tęskniłem. Za naszymi rozmowami, za żartami... Kurde za nią całą.
- No Cody Blank, nawet nie wiesz jak za tobą tęskniłam.- powiedziała, jakby czytała mi w myślach.
- Oh, Eddie Mint ze wzajemnością.
Pogadaliśmy jeszcze trochę i rozeszliśmy się każdy w swoją stronę ona do dziewczyn a ja do chłopaków.
Impreza trwała w najlepsze, gdy nagle nad naszymi głowami rozbłysło światło. Wszyscy jednocześnie podnieśli głowy i zaczęła się masakra.
Nagle wszyscy zaczęli padać na ziemie jeden po drugim. Jeden chłopak dostał w głowę nożem aż krew trysła Kath w twarz.
Eddie podbiegła do mnie i kazała uciekać.
Biegliśmy przed siebie, w końcu znaleźliśmy się w lesie. Zatrzymałem się.
- Kto... Kto to był?- wysapałem.
- Wiedziałam, wiedziałam że mnie znajdą...- powiedziała Eddie.
- Eddie?- zapytałem.
- Kath, X, Al procedura G5- powiedziała i imiennicy zaczęli czegoś szukać po kieszeniach.
- Słuchaj Cody musisz teraz współ...- urwała Ed w pół słowa i nagle poczułem pieczenie w prawym barku.
- Eddie co...co się dzieje?- wybełkotałem i wszyscy zaczęli się ode mnie odsuwać.
- Cody to... to nic tylko proszę cię nie zamykaj oczu. Pomogę ci.- podchodziła do mnie jak do dzikiego zwierzęcia. Kręciło mi się w głowie, nogi miałem jak z waty. Chciało mi się spać.
- Eds nie podchodź do niego!- krzyczał ktoś, ale już nie miałem sił na rozpoznanie głosu.
- Muszę mu pomóc inaczej...
- Inaczej zmieni się w maszynę do zabijania!
- Muszę mu pomóc, jasne!?- wydarła się.
  Po sekundzie nie widziałem już nic. Nastała ciemność czułem tylko jak uderzają we mnie pięści i jak odbija się ode mnie amunicja. Poczułem kawałek mięsa w ustach i smak krwi. Z daleko było słychać syreny...

Obserwatorzy